На новый (1827) год
Промчался старый год, и новый наступает…[1]
Из пепла феникс вновь возник на Божий свет,
И снова мир его с надеждами встречает…
Чего же от него желаешь ты, поэт?
Веселых ли минут?.. Небесные зарницы!
Я помню — с вами ночь светлела словно день;
Я думал, что уж мир воскрес — а на зеницы
Мрачнее прежнего ложилась снова тень.
Любви ль? О! Знаю я весь юный бред желанья,
Высокий платонизм и райские мечты.
И кто ж не испытал отрадного страданья,
И кто ж не падал вниз с небесной высоты!
И я страдал, мечтал, парил… Цветок прекрасный
Уж был передо мной… сорвать его хочу…
Проснулся: сон исчез: нет розы… все напрасно!
Одни шипы в груди… Любви я не ищу.
Не дружбы ль?.. Кто ж из нас не чтил ее святыни:
Из всех земных богинь прекрасных юных лет
Она всегда была прекраснейшей богиней,
Являлась прежде всех, за всеми шла вослед.
Друзья! Как будто мы единою семьею
В волшебном дереве Армиды все живем,
Одна душа живит всё дерево собою,
Хоть каждый лист дрожит отдельным бытиём.
Но вот запрыгал град по листьям, или тучей
Рой насекомых в сад примчится в тишине,
Как ветка каждая дрожит от боли жгучей,
Сочувственной!.. Нет, нет, не нужно дружбы мне…
Чего ж бы пожелать мне в этом новом годе?..
Уединения… дубовую кровать…
Лишь там — слезам друзей, ликующей природе
И хохоту врагов меня не взволновать!
Там только до конца, и по кончине света
Хотелось бы сквозь сон, который будет тих,
Мечтать, как промечтал промчавшиеся лета,
Любить людей и свет… вдали, вдали от них…
Skonał rok stary; z jego popiołów wykwita
Feniks nowy; już skrzydła roztacza na niebie;
Świat go cały nadzieją i życzeniem wita.
Czegóż w tym nowym roku żądać mam dla siebie?
Może chwilek wesołych? — Znam te błyskawice:
Kiedy niebo otworzą i ziemię ozłocą,
Czekamy wniebowzięcia, aż nasze źrenice
Grubszą, niżeli pierwej, zasępią się nocą.
Może kochania? — Znam tę gorączkę młodości
W Platońskie wznosi sfery, przed rajskie obrazy,
Aż silnych i wesołych strąci w ból i mdłości,
Z siódmego nieba w stepy, między zimne głazy.
Chorowałem, marzyłem, latałem i spadam.
Marzyłem boską różę; blizki jej zerwania,
Zbudziłem się; sen zniknął, róży nie posiadam,
Kolce w piersiach zostały. — Nie żądam kochania!
Może przyjaźni? — Któżby nie pragnął przyjaźni?
Z bogiń, które na ziemi umie młodość tworzyć,
Wszakże tę najpiękniejszą córkę wyobraźni,
Najpierwszą zwykła rodzić i ostatnią morzyć.
O, przyjaciele, jakże jesteście szczęśliwi,
Jako w palmie Armidy wszyscy żyjąc społem!
Jedna zaklęta dusza całe drzewo żywi,
Choć każdy listek zda się oddzielnym żywiołem.
Ale kiedy po drzewie grad burzliwy chłośnie,
Lub je żądło owadów jadowitych draźni,
Jakże każda gałązka dręczy się nieznośnie
Za siebie i za drugie! — Nie żądam przyjaźni!
I czegóż więc w tym nowym roku będę żądał?
Samotnego ustronia, dębowej pościeli,
Skądbym już ani blasku słońca nie oglądał,
Ni śmiechu nieprzyjaciół, ni łez przyjacieli.
Tam do końca, a nawet i po końcu świata,
Chciałbym we śnie, z którego nic mię nie obudzi
Marzyć, jakem przemarzył moje młode lata:
Kochać świat, sprzyjać światu — zdaleka od ludzi...